Macierzyństwo jest trudne i pełne wyrzeczeń. Z jednej strony żyjemy w niepewnych czasach i powoływanie na świat dziecka, może nie być najlepszym wyjściem. Z drugiej strony potomstwo kosztuje, nie tylko pieniądze, ale też mnóstwo czasu i energii. Nie każdy jest na to gotowy. Dziś przedstawiam 14 powodów, dlaczego nie chcę mieć

Coraz częściej w przestrzeni publicznej słyszymy „nie chcę mieć dzieci”. Jednych taka deklaracja dziwi, innych oburza, a jeszcze inni wyrażają głos poparcia. Z czego wynika coraz większa niechęć do posiadania dzieci? Nie chcę mieć dzieci – mówi coraz więcej kobietAntynatalizm – co to? Na czym polega?Argument Davida Benatara – minimalizacja cierpienia, zamiast maksymalizacji przyjemnościNikt nie pyta dziecka o zgodęDzieci rodzą się dla nas, a nie dla samych siebieArgument ekologicznyAntynatalizm a religia i inne poglądyTeoria ZapffegoBudda a śmiertelność człowiekaPoglądy Kościoła KatolickiegoCzy to dziwne, że nie chcesz mieć dzieci?Instynkt macierzyński nie istniejeNie chcę mieć dzieci, czyli nowy model rodzinyBezdzietność z wyboru – egoizm wobec państwa?Nie chcę mieć dzieci, ponieważ nie pozwalają mi na to zarobkiNie chcę mieć dzieci, ponieważ chcę się realizować w inny sposóbPosiadanie dzieci to Twój wybór Nie chcę mieć dzieci – mówi coraz więcej kobiet Dlaczego kobiety świadomie rezygnują z macierzyństwa? Odpowiedź jest prosta – bo mogą! Czasy i kultura się zmieniają, a patriarchat, mimo że wciąż istnieje, to nie ma już takiego wpływu na wolność kobiet. Oczywistym jest, że jeśli pojawia się możliwość rezygnacji z macierzyństwa, to znajdzie się wiele osób, które z tej możliwości skorzystają. ŹRÓDŁO: SHUTTERSTOCK Jeszcze nie tak dawno głównym zadaniem kobiety było macierzyństwo i troska o ognisko domowe. Było to naturalne i niekwestionowalne. Kobieta bezdzietna była postrzegana jako „niepełna” i wyraźnie gorsza. Dzisiaj pozycja kobiety jest znacznie lepsza. Potrafi zadbać sama o siebie, zarabiać pieniądze i często nie chce rezygnować z życia, które ma na rzecz opieki nad dzieckiem. Jednak czy kariera zawodowa i hedonizm to główne przyczyny, dla których coraz częściej słyszymy „nie chcę dziecka”? Wydawać by się mogło, że pronatalistyczna i prorodzinna polityka naszego rządu zachęca Polki do prokreacji. Efekty są jednak odwrotne do zamierzonych. Działania naszego rządu w kwestii zaostrzenia prawa aborcyjnego sprawiły, że wiele kobiety otwarcie mówi, że nie chce mieć dzieci! Polki rezygnują z macierzyństwa ze strachu o los własny i rodziny, gdyż w wielu kwestiach nie mogą liczyć na wsparcie ze strony Państwa. Niegdyś popularny i pożądany obraz Matki Polki dzisiaj jest już przestarzały i nieatrakcyjny. Niewiele współczesnych kobiet chce kojarzyć macierzyństwo z nadludzkim heroizmem i poświęceniem. Sytuacja ekonomiczna w Polsce również nie zachęca do sprowadzania na ten świat kolejnych istot. Młodych małżeństwa najzwyczajniej w świecie nie stać na utrzymanie siebie, a co dopiero dziecka. Kobiety obawiają się utraty pracy i tego, że nie będzie ich stać na opłacenie żłobka. A o własnym mieszkaniu młodzi ludzie mogą jedynie pomarzyć. Czy w takim przypadku jest to bezdzietność z wyboru, czy może raczej ze strachu? Być może gdyby prorodzinna polityka polskiego rządu skupiła się na tym, aby pomóc osobom, które chcą mieć dzieci, zamiast zmuszać wszystkie kobiety do rodzenia, to sytuacja wyglądałaby zupełnie inaczej. Antynatalizm – co to? Na czym polega? Powodów, dla których kobiety nie chcą mieć dzieci, jest znacznie więcej. Nie muszą to być wyłącznie przyczyny polityczno-ekonomiczne. To, że nie chcę mieć dzieci, nie musi wcale oznaczać, że mnie na nie nie stać lub, że nie lubię dzieci – wręcz przeciwnie i mówi o tym pewien pogląd filozoficzny. Antynatalizm – co to takiego? Antynatalizm nie jest nowym pojęciem, wspominano o nim już w filozofii starożytnej Grecji. Jest to stanowisko filozoficzne, które zakłada, że sprowadzanie nowych istot na świat pełen cierpienia jest moralnie złe. Tym bardziej że odbywa się to bez ich zgody. Antynatalista apeluje zatem do każdego człowieka, aby nie sprowadzać na ten świat nowych istnień zarówno jeżeli chodzi o rozmnażanie ludzi, jak i zwierząt. ŹRÓDŁO: SHUTTERSTOCK Poniżej przedstawiamy główne argumenty antynatalizmu. Argument Davida Benatara – minimalizacja cierpienia, zamiast maksymalizacji przyjemności Filozof antynatalista w prosty i logiczny sposób tłumaczy, dlaczego należy zaprzestać rozmnażania. Oczywistym jest, że odczuwanie cierpienia jest złe, a odczuwanie przyjemności jest dobre. Zatem spłodzenie człowiek wiąże się z jego cierpieniem, ale również z przyjemnością. Jeśli jednak nie powołamy istoty na ten świat, to unikniemy cierpienia. Oczywiście unikniemy również przyjemności, jednak nikt w tym przypadku nie zostanie pokrzywdzony, ponieważ człowiek, któremu ta przyjemność zostałaby odebrana, nigdy nie zaistniał. Nikt nie pyta dziecka o zgodę Prokreacja jest niemoralna, ponieważ każda istota przychodzi na ten świat bez wyrażenia na to zgody. W życiu każdego człowieka przychodzi taki moment, w którym myśli, że może lepiej byłoby się nie urodzić. Cierpienie nie ominie nikogo. Nawet jeśli staramy się być najlepszymi rodzicami na świecie, to nie mamy pewności, czy nasze dziecko będzie miało dobre życie. Czy gdybyśmy wiedzieli, że po narodzinach jego życie będzie przepełnione chorobą, lub będzie na starość będzie samotne albo – w przypadku osób religijnych – że ostatecznie trafi do piekła, to czy nadal zdecydowalibyśmy się na wydanie go na ten świat? Dzieci rodzą się dla nas, a nie dla samych siebie Antynatalizm zakłada, że ludzie decydują się na dzieci z pobudek czysto egoistycznych. Prokreacja odbywa się w celu zaspokojenia własnych potrzeb. Gdy ktoś mówi „nie chcę mieć dzieci”, to często słyszy: „a kto na starość poda ci szklankę wody?” lub „a kto zapracuje na twoją emeryturę?”, itd. Zatem dzieci, nigdy nie są stworzone same dla siebie – zawsze dla nas. Dlatego antynataliści zachęcają do adoptowania dzieci, które już się narodziły, ponieważ tylko w taki sposób można zastąpić egoistyczne pobudki szczerym altruizmem i chęcią niesienia pomocy. Argument ekologiczny Antynatalista mówi, że nie chce mieć dzieci lub nie chce mieć więcej dzieci (antynatalistą można stać się, nawet gdy posiada się już swoich potomków), ponieważ nie chce przyczyniać się do niszczenia naszej planety. Jest to poważny i uzasadniony argument. ŹRÓDŁO: SHUTTERSTOCK Obecnie rodzące się dzieci będą prawdopodobnie żyły w czasach największej katastrofy klimatycznej. Być może będą musiały walczyć o dostęp do wody pitnej i innych zasobów niezbędnych do życia. Rodzenie nowych dzieci przyczynia się bezpośrednio do dalszej eksploatacji środowiska naturalnego. Więcej dzieci oznacza większe zużycie ograniczonych zasobów, większe zanieczyszczenie oceanów, większy ślad węglowy i większe odpady komunalne. W takim wypadku antynatalizm wydaje się być najlepszym rozwiązaniem na zmniejszenie skutków katastrofy, która dosięgnie przyszłe pokolenia. Antynatalizm a religia i inne poglądy Poglądy antynatalistyczne znajdują odniesienie w innych przekonaniach. Teoria Zapffego Według teorii antynatalisty Petera Wessela Zapffego człowiek jest zwierzęciem, u którego przesadnie wykształciła się świadomość, przez co nie jest w stanie funkcjonować tak jak inne zwierzęta. Dostaliśmy na swoje barki zdecydowanie więcej, niż jesteśmy w stanie unieść. Dzięki świadomości jesteśmy zdolni do ujrzenia naszego bezsensu i kruchości we wszechświecie. Chcemy żyć, jednak jako jedyny gatunek mamy świadomość nieuniknionej śmierci. Potrafimy analizować naszą przeszłość i wyobrażać sobie przyszłość, myślimy o cierpieniu własnym i mamy świadomość cierpienia innych ludzi. Poszukujemy sprawiedliwości i sensu w świecie, w którym sprawiedliwości i sensu nie ma. To sprawia, że życie świadomego i myślącego człowieka staje się tragiczne. Zatem czy warto mieć dzieci? Zgodnie z tą teorią – dla ich własnego dobra nie warto. Antynatalizm jawi się więc jako altruistyczny pogląd, który oparty jest na empatii i trosce wyrażającej się w zaprzestaniu sprowadzania na Ziemię kolejnych ludzi, którzy będą cierpieć lub przyczynią się do cierpienia innych istot. Budda a śmiertelność człowieka W naukach Buddy również można dopatrywać się antynatalistycznych poglądów. Mnich uważał antynatalizm za jedyne rozwiązanie problemu śmiertelności człowieka. Człowiek, który nie zdaje sobie sprawy z cierpienia, jakie niesie ze sobą życie i płodzi dzieci, które już z chwilą narodzenia skazuje na śmierć. Żadnego człowieka nie ominie starzenie się i umieranie. Zdaniem Buddy, jeśli człowiek tylko zda sobie z tego sprawę i zaprzestanie prokreacji, tym samym położy kres starości i śmierci. Poglądy Kościoła Katolickiego Nietrudno zauważyć, że Kościół Katolicki nawołuje do rozmnażania się. Jeżeli zastanawiasz się „nie chcę mieć dzieci, czy to grzech?” – to musisz wiedzieć, że według Kościoła Katolickiego niechęć posiadania dzieci jest jawnym grzechem i jedną z fundamentalnych przeszkód do zawarcia małżeństwa lub powodem do jego unieważnienia. ŹRÓDŁO: SHUTTERSTOCK Celem Kościoła Katolickiego i każdej innej religii jest powiększanie wspólnoty i przekazywanie religijnych idei przez pokolenia. Księżą zachęcają do wielodzietności. Oczywiście sytuacja wygląda inaczej, jeżeli para z różnych przyczyn (zdrowotnych) nie może posiadać dzieci. Według wiary katolickiej grzechem jest świadoma decyzja o nieposiadaniu potomstwa, czyli tzw. bezdzietność z wyboru. Czy to dziwne, że nie chcesz mieć dzieci? Gdy nie chcę mieć dzieci i mówię o tym głośno, niemal pewne jest, że spotkam się z krytyką, zdumieniem i niezrozumieniem w jakimś obszarze społeczeństwa. Mimo że coraz powszechniejsze stają się inne modele rodziny niż ta tradycyjna, to w powszechnej świadomości ciągle funkcjonuje obraz kobiety-matki. Mogę mieć ustabilizowaną sytuację życiową, dobrze radzić sobie finansowo i mieć kochającego partnera, mimo to nie chcę mieć dzieci, bo np. nie lubię dzieci albo najzwyczajniej nie czuję tej potrzeby. To jest zupełnie normalne! Zdarza się, że nie mówimy kategorycznie, że „nie chcę mieć dzieci nigdy”, ale nie wiem, czy chcę mieć dzieci i to również jest naturalne. Niewiele matek myśli o macierzyństwie jak o ogromnej odpowiedzialności za życie drugiego człowieka. Jest to naprawdę wielka sprawa, która wywraca nasze życie do góry nogami. Możemy nie być nigdy na to gotowi i rezygnacja z macierzyństwa z obawy przed zbyt niskimi kompetencjami rodzicielskimi jest wyrazem poczucia dużej odpowiedzialności. Antynatalista powie, że lepiej nie mieć dziecka wcale, niż mieć i nie być w stanie zaspokoić wszystkich jego potrzeb. Bezdzietność z wyboru może mieć nieskończoną ilość przyczyn. Może być również tak, że wcale nie musi obchodzić nas los planety w tym kontekście, czy obawa przed nieporadzeniem sobie z rodzicielstwem. Jako kobiety możemy nie czuć żadnych emocji związanych z dziećmi. Mogą być one dla nas neutralne (lub nawet odrzucające) i możemy nie chcieć mieć z nimi żadnego kontaktu. W tym także nie ma nic nadzwyczajnego. ŹRÓDŁO: SHUTTERSTOCK Zatem czy to dziwne, że nie chcę mieć dzieci? Dla wielu ludzi może to się wydać niedorzeczne i „sprzeczne z naturą”, ale obiektywnie nie ma w tym nic dziwnego i niepokojącego. Nie warto ulegać presji społeczeństwa i rodziny, szczególnie w tak ważnej sprawie jak powołanie na świat nowego istnienia. Jeśli zastanawiasz się „nie chcę mieć dzieci – jak powiedzieć rodzinie?”, to pamiętaj, że nikomu nie musisz tłumaczyć się ze swoich świadomych wyborów. Sytuacja wygląda inaczej, jeżeli jesteś w związku i planujecie małżeństwo – warto wówczas omówić ten temat z partnerem, aby każdy miał świadomość swojego stanowiska i nikt nie został pokrzywdzony. Instynkt macierzyński nie istnieje Gdy mówisz bliskim, że nie chcesz mieć dzieci, na pewno usłyszysz, że tak ci się tylko wydaje i kiedyś to się zmieni, gdy obudzi się ten mityczny instynkt macierzyński. Ale czas mija, a brak instynktu macierzyńskiego pozostaje niezmienny. Czy to normalne? Oczywiście, że tak, ponieważ coś takiego jak instynkt macierzyński nie istnieje. Nazywając jakieś zjawisko instynktem mamy na myśli coś wrodzonego – genetycznego. Instynkt jest stałą reakcją behawioralną na dane bodźce. Jednak badania nie wykazują, aby w przypadku naszego gatunku u każdego przedstawiciela płci żeńskiej pojawiały się takie same, stałe reakcje na dany bodziec, jakim jest dziecko. Obserwujemy za to różnorodność zachowań w zależności od kultury, rasy, miejsca zamieszkania, modelu wychowania, i tak dalej. Zwykle jednak instynkt macierzyński postrzegamy jako coś, co daje o sobie znać przed pojawieniem się dziecka (bodźca). Jest on rozumiany jako wewnętrzna potrzeba posiadania dziecka. Nie jest to jednak uwarunkowane genetycznie i nie dotyczy każdej kobiety. Jak zatem wytłumaczyć przywiązanie do dziecka, jakie zwykle czują kobiety tuż po porodzie? Wszystko jest sprawką hormonu nazywanego oksytocyną. Oksytocyna odpowiada za tworzenie więzi i potrzebę opieki, zapobiega też chęci porzucenia dziecka. Hormon ten nie wytwarza się jednak wyłącznie podczas porodu i karmienia piersią. Oksytocyna uwalnia się również podczas dotyku, np. gdy ojciec przytula dziecko, to również wytwarza z dzieckiem silną więź. Nikt jednak nie mówi o czymś takim jak instynkt tacierzyński, a przecież mężczyźni także odczuwają potrzebę posiadania dziecka. Instynkt macierzyński nie istnieje, ale istnieje potrzeba opieki i tworzenia więzi, którą można realizować w inny sposób, np. opiekując się zwierzęciem domowym. Brak instynktu macierzyńskiego w logiczny sposób nie może zatem świadczyć o wybrakowaniu kobiety lub jakimś zaburzeniu psychicznym. Niektóre osoby może odrzucać choćby to, co robi dziecko w brzuchu mamy. Można znaleźć szereg argumentów estetycznych, sensorycznych czy po prostu psychologicznych, które są wystarczającym wyjaśnieniem niechęci do posiadania dziecka. Nikt nie musi się z tego typu postawy tłumaczyć. Nie chcę mieć dzieci, czyli nowy model rodziny Z prawnego punktu widzenia rodziną są osoby spokrewnione lub niespokrewnione pozostające w faktycznym związku i wspólnie prowadzące gospodarstwo domowe. Zatem małżeństwo jest rodziną. Z socjologicznego punktu widzenia definicja rodziny zakłada powiązanie ze sobą grup osób poprzez pokrewieństwo lub powinowactwo, zakładając, że w skład rodziny wchodzi przynajmniej jeden rodzic i jedno dziecko. Zdaniem socjologów rodzina jest podstawową komórką społeczną i zakłada obecność dziecka. ŹRÓDŁO: SHUTTERSTOCK Czy zatem małżeństwo bez dziecka ma sens? Oczywiście, że tak – pod warunkiem, że oboje małżonków nie chce mieć dzieci i otwarcie między sobą o tym mówi. Problem pojawia się zwykle, gdy jedna strona chce mieć dziecko, a druga nie chce lub nie może z różnych przyczyn. Warto zatem tak istotną kwestię jak posiadanie dzieci omówić przed zawarciem małżeństwa. W żadnym wypadku nie wolno zatajać swojej niechęci do posiadania potomstwa przed partnerem. Bezdzietność z wyboru – egoizm wobec państwa? Bezdzietność z wyboru to pstryczek w nos i sól w oku patriarchalnego państwa. Współczesna kobieta ma pełne prawo powiedzieć głośno „nie chcę mieć dzieci”. Jest to jeden z mocniejszych wyrazów wolności, o którym młode kobiety XX wieku mogły pomarzyć, nie wspominając o wcześniejszych czasach. Samodecydowanie jest w oczywisty sposób nie na rękę polskiemu rządowi, gdy kraj przeżywa kryzys demograficzny. Pojawiają się głosy w przestrzeni publicznej, że bezdzietność z wyboru jest wyrazem ogromnego egoizmu wobec społeczeństwa. Nawet Papież Franciszek podczas jednej z ostatnich audiencji w Watykanie wskazał na problem świadomej bezdzietności. Papież stwierdził, że to postawa wysoce egoistyczna, umniejszająca człowieczeństwu o destrukcyjnym wpływie na społeczeństwo. Najwyższy w hierarchii Kościoła przedstawił niezwykle piętnujące stanowisko wobec osób bezdzietnych z wyboru, uderzające w podstawowe prawo człowieka do wolności wyboru. Patriarchat nie pozostawi suchej nitki na kobiecie podejmującej świadome decyzje sprzeczne z interesem rządzących. Niestety jednocześnie zapomina o przepełnionych domach dziecka i sierocińcach, gdzie dzieci marzą o tym, aby mieć prawdziwą rodzinę. Te marzenia są im jednak odbierane poprzez niesłychanie trudną i długotrwałą procedurę adopcyjną. Nie wspominając już o zupełnym uniemożliwieniu adopcji dzieci parom homoseksualnym. Zastanówmy się zatem, po której stronie powinniśmy mówić o egoizmie? Nie chcę mieć dzieci, ponieważ nie pozwalają mi na to zarobki Niektórym wydaje się, że sprawa z posiadaniem dzieci jest prosta: albo chcesz je mieć, albo nie chcesz. Sytuacja z bezdzietnością jest jednak bardziej skomplikowana, a na pewno nie jest zero-jedynkowa. Coraz częściej słyszy się, że ktoś nie chce dziecka, bo jego pensja na to nie pozwala. Można implikować, że gdyby sytuacja finansowa się zmieniła, to również zmieniłoby się podejście do posiadania dziecka. Byłaby to wówczas bezdzietność czasowa do momentu, gdy sytuacja życiowa zmieni się na lepsze. Świadomość, ile kosztuje dziecko, może zniweczyć plany wielu potencjalnych rodziców. ŹRÓDŁO: SHUTTERSTOCK Dla wszystkich dzieci, które pojawiają się na tym świecie lub tych, które nigdy nie zaistnieją to dobrze, że macierzyństwo zostaje poddane takiej kalkulacji i refleksji. Czasy się zmieniają i miejmy nadzieję, że bezmyślne traktowanie rodzicielstwa odejdzie do lamusa. Ludzie decydujący się na bezdzietność z wyboru z przyczyn zarobkowych rzadko kiedy mają na myśli to, że nie stać ich na dodatkowe lekcje gry na pianinie, czy ubrania luksusowych marek. Zwykle po prostu mają zbyt mało pieniędzy, aby wyżywić dziecko i zapewnić mu wszystkie podstawowe potrzeby. Tak więc osoby, które rozmyślają nad decyzją o potomku z każdej możliwej perspektywy, wykazują się znacznie większą odpowiedzialnością niż rodzice, którzy rozmnażają się bezmyślnie, mając na uwadze wyłącznie własne pragnienia. W sytuacji, gdy nie chcę mieć dzieci, ponieważ mało zarabiam, są dwa sensowne wyjścia: albo zrezygnować zupełnie z macierzyństwa, albo znaleźć sposób na poprawę swojej sytuacji ekonomicznej. Być może byłaby to zmiana pracy, a być może wyjazd za granicę w poszukiwaniu lepszego życia. Nie chcę mieć dzieci, ponieważ chcę się realizować w inny sposób Ciekawym paradoksem jest to, że bezdzietność z wyboru i dzietność u swoich podstaw mają dokładnie te same elementy: obranie jakiejś roli;odnalezienie własnej tożsamości;poszukiwanie uznania i szacunku;posiadanie wpływu;dążenie do przyjemności;dążenie do nieśmiertelności;budowania więzi. Gdy inni ludzie słyszą „nie chcę mieć dzieci, ponieważ wolę realizować się zawodowo” niemal pewne jest, że odpowiedzą: „kiedyś będzie za późno”, „teraz pracujesz i robisz wiele rzeczy, bo jesteś młoda i masz siłę, ale potem zostaniesz sama”. To okrutne stwierdzenia, które usiłują wprowadzić nas w poczucie winy, a niekiedy nawet depresję. Należy jednak pamiętać, że dzieci nie są gwarancją braku samotności. Poza tym żadne dziecko nie jest naszą własnością, a można odnieść wrażenie, że wielu rodziców traktuje je przedmiotowo, jako zabezpieczenie własnej przyszłości. To wysoce niemoralna postawa. Dzieci nie powinny mieć żadnych zobowiązań wobec swoich rodziców. Brzmi to okrutnie i niewdzięcznie, ale czy ktokolwiek z nas prosił się na ten świat? Niechciana ciąża może być zarówno odczuciem matki, jak i dorosłego dziecka w przyszłości. ŹRÓDŁO: SHUTTERSTOCK Wielu rodziców prezentuje taką postawę, jakby tylko z dziećmi można było budować silne relacje i więzi. To, że ktoś nie chce mieć dzieci, nie musi wcale oznaczać, że będzie umierał w samotności. Osoby bezdzietne mają więcej czasu na budowanie relacji partnerskich i przyjacielskich, zatem kwestia samotności nie jest przesądzona ani w jednym, ani drugim przypadku. Życie w towarzystwie życzliwych nam rówieśników jest dużo lepsze, niż sytuacja, w której decydujemy się przykładowo na związek bez miłości tylko w kontekście posiadania dziecka. Potomek nie jest gwarancją bliskiej więzi, jak i nie jest jedynym możliwym jej źródłem. Posiadanie dzieci to Twój wybór Możemy zastanawiać się i debatować, czy warto mieć dzieci, ale narzucanie komukolwiek swojej opinii nie powinno mieć w tym temacie miejsca, ponieważ godzi to w podstawowe prawo człowieka do wolności wyboru, w tym autonomii cielesnej. Prawo do wolnego wyboru obowiązuje w całej Unii Europejskiej i dotyczy każdego bez względu na rasę, wyznanie, poglądy polityczne i styl życia. Nikt, tym bardziej rząd nie może w żaden sposób ograniczać prawa do autonomii cielesnej i wolnego wyboru, zarówno w przypadku osób, które chcą mieć dzieci, jak i tych, które stanowczo mówią, że nie chcą mieć nigdy dzieci. Oznacza to, że Państwo nie może zarządzić przymusowego planowania rodziny i sterylizacji, a także nie może ograniczać dostępu do antykoncepcji. Jako dziecko chciałam mieć dzieci. Wyobrażałam sobie, że dorosłość to bycie poważnym i zaradnym życiowo. Chyba daleko mi do tego. Mój ośmioletni mózg wymyślił sobie, że już w wieku 27 lat będę mieć dom, trójkę dzieci, stabilną pracę, kilka zwierzaków, a nawet swoje schronisko dla psów (no i oczywiście będę sobie z tym wszystkim wspaniale radzić).
Instynkt macierzyński nie dotyczy każdej z nas. Czy to źle? fot. W pewnym momencie życia u większości z nas pojawia się poczucie pustki. Być może jesteśmy w szczęśliwym związku, nie narzekamy na brak pracy, mamy gdzie mieszkać, ale dochodzimy do wniosku, że to jeszcze nie to. Do spełnienia brakuje nam tylko jednego – dziecka. Instynkt macierzyński nie daje o sobie zapomnieć i to zupełnie normalne. Niektórym trudno uwierzyć, że równie normalny może być jego brak. Bardzo często o kobietach, które nie doczekały się potomstwa i wręcz nie widzą się w roli matek, mówi się w niezbyt przychylnym tonie. Zarzuca im się zapatrzenie w siebie, egoizm, nieuzasadniony strach, lenistwo i wszystko co najgorsze. Tylko dlatego, że mają czelność głośno powiedzieć - „Dziecko? To nie dla mnie!”. Czy instynkt macierzyński jest dla każdej kobiety? Zamiast wytykać je palcami, spróbujmy zrozumieć. Oto lista argumentów, które bardzo często padają z ich ust. I mają do nich święte prawo! #1 CIĄŻA TO NAJGORSZY CZAS W ŻYCIU Każda z nas podchodzi do tego tematu inaczej. Dla większości stan błogosławiony to spełnienie najskrytszych marzeń. Czas cudownego oczekiwania i bezgranicznej miłości dla małego lokatora, który rozwija się w naszym ciele. Istna sielanka, niczym z kolorowych fotografii, na których ciężarne są zawsze uśmiechnięte. Prawda nie jest wcale taka jednoznaczna. Ciąża to także ogromne zmiany w organizmie, z których większość nie jest zbyt przyjemna. Niektóre z nas odczuwają przed tym strach czy wręcz obrzydzenie. #2 PORÓD TO ISTNA MĘCZARNIA Tutaj także nie ma zgody. Kobiety, które wydały już na świat potomstwo bardzo często wypierają z pamięci przykre i niezwykle bolesne doświadczenia. W końcu już po wszystkim, dziecko jest już ze mną, nie ma sensu tego roztrząsać. Są też takie, które rzeczywiście dobrze wspominają poród. Ale to nie powód, żeby zupełnie zignorować obawy pozostałych, które wystarczająco dużo się naoglądały i nasłuchały, bo podchodzić do tematu z radością, a nie przerażeniem. Rozwiązanie ciąży to nie zwykłe wyrwanie zęba. fot. #3 WYCHOWYWANIE JEST FRUSTRUJĄCE Nawet doświadczone mamy zgodzą się z tym, że opieka nad dzieckiem, zwłaszcza bardzo małym, to nie jest bułka z masłem. Nagle stajemy w zupełnie nowej sytuacji, w której to od nas zależy życie innego człowieka. Robimy wszystko, by było mu jak najlepiej, a maluch wciąż choruje, płacze, wrzeszczy, nie chce jeść itd. Faktem jest, że po latach najczęściej wypieramy ze świadomości cały ten strach i wszelkie niedogodności, ale najpierw trzeba to przeżyć. Niektóre kobiety uczciwie przyznają, że nie są w stanie tego psychicznie udźwignąć. #4 DZIECKO SPORO KOSZTUJE Zazwyczaj kolejność jest odwrócona – wstępuje w nas instynkt macierzyński, podejmujemy decyzję o powiększeniu rodziny, zachodzimy w ciążę, rodzimy i... nagle okazuje się, że naprawdę trudno to udźwignąć. Nie tylko psychicznie, ale także pod względem finansowym. Kobiety sceptycznie nastawione do macierzyństwa często zaczynają od wyliczeń i dochodzą do wniosku, że być może nawet poradziłyby sobie z wychowaniem maleństwa, ale kosztem wielu wyrzeczeń. Uznają, że jeśli kogoś nie stać, ten w ogóle nie powinien o tym myśleć. Obraz wielu zagłodzonych i biednych dzieci jest tutaj argumentem. #5 KOBIETA PRZESTAJE BYĆ KOBIETĄ Nadmiar obowiązków i ogromna odpowiedzialność bardzo często sprawiają, że zupełnie zapominamy o sobie. Nagle okazuje się, że nasze potrzeby, pragnienia i marzenia nie mają żadnego znaczenia. Liczy się tylko to, by udźwignąć rolę matki. I wtedy nasze życie zaczyna się ograniczać tylko do niej. Tym bardziej należy zrozumieć kobiety, które się tego obawiają. Niektóre, nawet kosztem rodzinnego szczęścia, postanawiają bronić swojej niezależności i podmiotowości. Nie chcą być tylko inkubatorem, nianią, kucharką i sprzątaczką. #6 CIAŁO ZMIENIA SIĘ NIE DO POZNANIA Na zdjęciach w kolorowych magazynach dla ciężarnych i młodych matek zawsze wygląda to tak samo. Ciążowy brzuszek jest zgrabny i gładki, a po porodzie wszystko wraca do normy. Zdarzają się i takie cuda, ale rzeczywistość jest nieco mniej widowiskowa. Należy liczyć się z tym, i tego obawiają się kobiety sceptycznie nastawione do macierzyństwa, że ciało nigdy nie wróci do swojej dawnej formy. Blizny, rozstępy, zwisająca skóra, opadnięte piersi, problemy z narządami rodnymi – to nie są wymysły propagandzistów, ale codzienność wielu z nas. fot. #7 NIE CHCĄ BYĆ JAK ZNANE IM MATKI Rozwój nowoczesnych technologii, choć powinno być odwrotnie, raczej nie sprzyja pozytywnemu nastawieniu do macierzyństwa. Wszystko za sprawą portali społecznościowych, w których młode mamy szukają miejsca dla siebie. I bardzo często tracą zdrowy rozsądek, zasypując swoich znajomych milionami zdjęć uroczych bobasów, które po chwili wychodzą im już bokiem. To najlepszy dowód na to, że wraz z porodem niektóre z nas zupełnie zapominają o sobie. Liczy się tylko dziecko. To może być przykry widok dla postronnych obserwatorów, a zwłaszcza koleżanek, które przysięgają sobie, że nigdy takie nie będą. Ta strona używa plików cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie. Więcej szczegółów w naszej Polityce Cookies. Nie pokazuj więcej tego powiadomienia

Moja żona nie przestaje nalegać na wspólne dziecko, mimo że mam córkę z pierwszego małżeństwa. Natalia to niegrzeczna jedenastoletnia dziewczynka, z którą trudno sobie poradzić, a także zaspokoić wszystkie jej pragnienia. Już i tak jesteśmy przez nią dręczeni, więc nie widzę potrzeby posiadania drug

Zawieszenie to taki stan, w którym trudno jest funkcjonować. Z jednej strony, chcemy iść do przodu, zmienić nasze życie, realizować pragnienia. Z drugiej, jesteśmy powstrzymywani, stoimy w miejscu. Tym razem będzie o udanych związkach, w których jedno z parterów nie ma dziecka i go pragnie, a drugie już ma potomka z poprzedniego związku, a kolejnego mieć nie chce. Wydaje się, że kiedy dwoje ludzi się kocha, to życie we dwoje powinno się szczęśliwie ułożyć samo. Okazuje się jednak, że niekiedy miłość to za mało. Ważne są także te same priorytety, pragnienia i potrzeby. Przybywa par, w których jedna osoba jest bezdzietna, a druga dziecko lub dzieci już ma z poprzedniego związku. Wszystko jest dobrze, kiedy oboje partnerzy chcą - i mogą - wychować wspólne dziecko. Jednak bardzo poważnym dylematem powodującym napięcia i konflikty, a niejednokrotnie inicjującym rozstanie, jest kwestia posiadania kolejnego potomka. Nawet wtedy, kiedy oboje się kochają. To bardzo trudne i bolesne doświadczenie dla obu stron. Często partnerzy nawzajem słyszą "jeśli mnie kochasz, postaw się na moim miejscu" lub "powinieneś/powinnaś zrozumieć moje potrzeby i pragnienia". Bo ty nie wiesz, jak to jest... Wychowanie wspólnie dziecka jest decyzją mającą wpływ na całe nasze życie, życie partnera i owego dziecka. Problem w tym, kiedy dwoje ludzi naprawdę się kocha, żyć bez siebie nie może, a ma tak odmienne oczekiwania wobec wspólnej przyszłości. Na ogół partner, który dziecko lub dzieci już ma, wskazuje na argumenty związane z całkowitą rewolucją w życiu, z ograniczeniem wolności i swobody, którą odzyskał po odchowaniu swojego dziecka czy dzieci. Powołuje się na brak doświadczenia swojej drugiej połowy w kwestii wychowywania dziecka. Często bezdzietni partnerzy słyszą "bo ty nie wiesz, jak to jest mieć dziecko i z czym się wiąże wychowywanie dziecka". A ci, co dziecka pragną, chcą je mieć z kimś, kogo kochają, z kim planują przyszłość i nie mogą zrozumieć, dlaczego partner tego nie rozumie, skoro sam ma dziecko. Najtrudniejsza sytuacja dotyczy bezdzietnych kobiet, które zbliżają się lub już przekroczyły "czterdziestkę" i podejmują walkę z czasem, ze swoją biologią. Gdy ona pragnie dziecka, ale on już je ma - Mam 39 lat, wydawało mi się, że jestem w szczęśliwym związku - mówi Magda. - Tylko że on jest po rozwodzie i ma już dziecko, a ja nie mam, a pragnę go najbardziej na świecie. Powiedział mi, że nie chce kolejnego dziecka, może mu się zmieni za kilka lat, ale problem w tym, że mi zegar biologiczny tyka, ja za kilka lat mogę już nie móc mieć dzieci. Wcześniej nie poznałam nikogo, z kim dziecko mogłabym mieć. - Bardzo go kocham - mówi dalej. - To wspaniały, czuły facet, pod każdym względem jest nam ze sobą bardzo dobrze, ja mam dobry kontakt z jego synkiem, on jest wspaniałym ojcem. Po tej ostatniej rozmowie stwierdziliśmy, że czasowo się rozstajemy. Rozsypałam się na drobne kawałki. Siedzę od trzech dni, gapię się w sufit i piję wino, płaczę i myślę, że mnie już w tym związku nic dobrego nie czeka. On chyba liczy na to, że zmienię zdanie. Wie, że do tej pory kariera była dla mnie ważna i uważa, że dziecko to moja tymczasowa fanaberia i mi przejdzie. A ja się zastanawiam, co dalej, czy nadal chcę z nim być. Problem w tym, że pewnie każdy następny facet zobaczy już we mnie desperatkę, która myśli tylko, jak tu najszybciej zajść w ciążę. Życie różnie się układa i nie zawsze istnieje możliwość, jak niektórzy myślą, zaplanowania sobie założenia rodziny. Szczęściarze, którzy zakochują się jako dwudziestolatkowie, decydują się na życie we dwoje, zakładają rodzinę i mają dzieci, bo oboje tego chcą. Coraz więcej osób jednak z różnych powodów, o których pisałam w Sympatii wielokrotnie, zostaje na krócej lub dłużej singlami. Wielu rozwodzi się czy rozstaje, wychowując dzieci z poprzednich związków. Każdy ma swoją historię. Nie jest to takie proste, by ludzie po różnych życiowych "zakrętach", mimo miłości, mieli te same priorytety, mając różne doświadczenia i potrzeby. Czasem jednak to się udaje. Kim ja jestem dla jej dzieci? - Długo byłem singlem, miałem różne związki, ale na ogół nie było to nic poważnego - mówi Andrzej. - W końcu spotkałem Agatę. Ja miałem wtedy 32 lata, ona 38 i dwójkę dzieci, była po rozwodzie. Na początku nie myślałem o własnym dziecku, bo chciałem po prostu mieć udany związek, którego do tej pory nie udało mi się zbudować. Bardzo ją kocham i po dwóch latach razem zacząłem o tym napominać. Ona jednak powiedziała, że nie chce trzeciego dziecka, że jest już po czterdziestce i nie wyobraża sobie wracać do pieluch. W sumie to ją rozumiem, ale swoje dziecko biologiczne też chciałbym mieć. Bardzo się emocjonalnie związałem z jej młodszą córką, którą wychowuje od jej 4. roku życia. Teraz to już 10-letnia panna i czasem, jak się zapomni, to mówi o mnie "tato 2". Jak mam doła, to myślę, co by było, gdybyśmy się rozstali. Kim ja jestem dla jej dzieci? Nawet nie miałbym żadnych praw do widywania się z nimi, a przecież je wychowuję. Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie myślę już o swoim dziecku. Ale Agata ma dziś 45 lat, zresztą nie ma o tym mowy. Stwierdziła, że najlepiej, jakbym miał z jakąś singielką dziecko, oczywiście z in vitro. Ale dla mnie to absurdalne rozwiązanie, przecież ja ją kocham i nie chcę mieć dziecka z inną. To bardzo trudne, kiedy dwoje ludzi się kocha, a nie mają wspólnej wizji swojej przyszłości. Czy zatem jedno powinno się poświęcić na rzecz drugiego? Myślę, że rezygnacja ze swoich pragnień, szczególnie tak głębokich jak posiadanie dziecka, którego się nie ma, dla wielu będzie niezrozumiałe i niemożliwe do zaakceptowania. Mnie interesują raczej prawdziwe powody niechęci do posiadania kolejnego dziecka z ukochaną osobą. Znam wiele rekonstruowanych rodzin, w których ona czy on decydują się na kolejne wspólne dzieci, posiadając już własne. Powodów możemy podać nieskończenie wiele. Ważne, żeby dotrzeć do tych najprawdziwszych - urazów z poprzedniego związku, przykrych doświadczeń funkcjonowania w nieudanej relacji, w której jest też dziecko. Jeszcze inni, szukając spełnienia, rozstają się i szukają partnera, z którym mogą mieć wspólne dziecko. Czasem jest tak, że konflikt dotyczy posiadania dziecka, a potem okazuje się, że dziecka biologicznie już mieć nie możemy. Niektórzy wtedy chcą wstępować na drogę adopcji, inni nie biorą tego pod uwagę i angażują się w wychowanie dzieci partnera. Ludzie się zmieniają, zmieniają także swoje postawy i opinie. Z jednym partnerem nie chcą mieć dziecka przez lata, z drugim po roku znajomości chodzą z wózkiem na spacery. To są trudne sytuacje, ciężkie wybory, każdy musi wybrać swoją drogę. Na szczęście życie pisze też własne scenariusze. Również te ze szczęśliwym zakończeniem. Jeśli chcesz się podzielić swoimi refleksjami na temat bycia singlem czy życia w związku, napisz do autorki na adres @ Źródło: Nie chcę rozklejać się i płakać, gdy odwożę do przedszkola moich chłopców, nie mam też ochoty dzielić się intymnymi szczegółami mojej historii medycznej z ludźmi, których ledwo znam. Więc kiedy pada takie pytania, staram się unikać dyskusji, zbywając moich rozmówców odpowiedziami w stylu „może” czy „myślimy o tym”. Swoje słowa kieruje do osób, które oceniają wybory innych. Fot. iStock Z tym problemem boryka się chyba każde bezdzietne małżeństwo. Chociaż to bardzo prywatna sprawa, wciąż musimy odpowiadać na sugestie, zaczepki i pytania dotyczące powiększenia rodziny. Zupełnie tak, jak gdyby posiadanie dziecka było obowiązkiem. Co ciekawe, kiedy na świecie pojawi się już pierwszy potomek - problem wcale nie ustaje. Wtedy wszyscy pytają, kiedy kolejny, bo przecież nikt nie powinien być jedynakiem. Zobacz również: Oto idealny wiek na to, aby zajść w ciążę. Jest tylko jeden problem... Ona coś o tym wie. Gylisa Jayne, publicystka portalu jest matką jednej córki i nie planuje kolejnej ciąży. Taki „układ” całkowicie ją satysfakcjonuje, choć nie wszyscy w to wierzą. Z różnych stron docierają do niej głosy, że powinna postarać się o następne, bo kiedyś pożałuje swojej decyzji. Czy sama ma takie obawy? Czy powinnam mieć kolejne dziecko? Zdradziła to w bardzo emocjonalnym tekście, który każdy powinien przeczytać. Zwłaszcza ci, którzy dają sobie prawo do komentowania cudzych wyborów życiowych. fot. „Nie możesz mieć tylko jednego dziecka” (Serio? A czemu nie?) „Twoja córka będzie się czułą samotna” (Rodzeństwo naprawdę nie zawsze się dogaduje) „Będzie miała problemy komunikacyjne” (To jeszcze dziecko i wszystkiego się nauczy) „To nie jest fair” (A niby dla kogo? A czy fair jest komentowanie moich wyborów?) „Córka nie będzie miała się od kogo uczyć” (Od tego ma rodziców, kuzynów, dziadków i wielkie grono przyjaciół) „Będzie rozpieszczona” (Jeśli tak, to wyłącznie miłością) „Nie będzie miał się nią kto zaopiekować, kiedy umrzesz” (Takimi tekstami musisz robić furorę na imprezach). Myśleliśmy o tym. Sporo rozmawialiśmy. I wyszło na to, że… jedno dziecko nam wystarczy. Kolejnego nie będzie. Nie wpadam w rozpacz, że córka jest moją pierworodną i ostatnią. Nie rozczulam się na widok słodkich maluchów. Nie czuję ciśnienia, by urodzić jeszcze chłopca albo bliźnięta. Nasza rodzina jest już kompletna - wyznaje w artykule. Zobacz również: „Obrońca życia” zaatakował zwolenniczkę legalnej aborcji. Po tym argumencie zamilkł fot. To jest tylko i wyłącznie moja sprawa. Każda kobieta ma swoje własne powody, które są racjonalne. Poronienia, bezpłodność, utrata dziecka, przedwczesny poród, rozstanie, kiepska sytuacja finansowa, trauma związana z rozwiązaniem, choroby psychiczne, zmiana stylu życia… I mój ulubiony: po prostu nie chcę przez to znowu przechodzić. Bezsenne noce? Skończyłam z tym. Pogryzione sutki? Mam dość. Niekończące się pieluchy? Planeta mi za to podziękuje. Kolki? Nigdy więcej! Co nie oznacza, że było aż tak źle. Uwielbiałam spać z moją córeczką. Karmić ją, dbać o nią, wybierać słodkie ubranka i tulić ją. Ale to koniec. Zadanie wykonane - przekonuje. fot. Ciągle słyszę, że jedno dziecko to prościzna. Mając jedynaczkę tak naprawdę nie wiem, co to jest rodzicielstwo. Jakoś mnie to nie przekonuje. Myślę sobie wtedy: chyba jednak miałam rację. Urządzam sobie drzemkę w środku dnia i wiem, że nie chciałabym z tego rezygnować. Nigdy nie ocenię nikogo z powodu tego, że ma jedno, dwoje, troje, więcej albo żadnego dziecka. To moje życie. Jesteście cudownymi matkami, macie piękne maluchy, ale nie oceniajcie moich decyzji. Nie wiecie, dlaczego tak naprawdę poprzestałam na jednym dziecku. Może wynikało to z jakiejś strasznej traumy. A może nie. Nie czuję przymusu, by się z tego tłumaczyć - kończy swój emocjonalny wpis. Chciałabyś coś dodać? Zobacz również: „Chciałam zajść w ciążę, ale się rozmyśliłam”. Winne mają być te zdjęcia matek
Ledwo radzę sobie z ss takim, jakim jest. Trzymam się bc. Wiedział, że nie chcę więcej dzieci. Nie każ mi mieć 1. Konfesjonał #25783700. był pijany w dniu mojego zaplanowanego odcinka C, więc miałem podwiązane rurki podczas zabiegu. teraz jest „zdezorientowany” tym, dlaczego nie mamy już więcej dzieci.
Pamiętam dokładnie wieczór, gdy zakończył się jeden z moich związków. Chyba pierwszy raz postanowiliśmy wtedy porozmawiać szczerze o tym, jak wyobrażamy sobie wspólną przyszłość. Nie mieliśmy zbyt długiego stażu, a temat ewentualnego założenia rodziny pojawiał się w naszych rozmowach w formie żartu obok niebieskiego domu z ogródkiem za białym płotem, puszystego owczarka na kanapie przy kominku i albumu rodzinnego rodem z Shutterstocka, gdzie wszyscy uśmiechają się ubrani w podobne pastelowe swetry, siedząc pod kocem w modne skandynawskie wzory. Oczywiście prawdziwy obraz domu i życia, jakie chcieliśmy mieć, był inny. Mimo że rozmowa była czysto teoretyczna i nie planowaliśmy ślubu, wszystko legło w gruzach, kiedy zadała mi jedno pytanie: "Jak dużo będziemy mieć dzieci?". Liczyła na odpowiedź w stylu "trójkę" lub "ile Bóg da". Ja szczerze mogłem powiedzieć tylko, że nie chcę mieć dzieci. Zbagatelizowała to wtedy, mówiąc, że prawie każdy obecny rodzic tak kiedyś mówił. "Nie - odpowiedziałem - ja nie chcę mieć dzieci świadomie, a gdyby tak się stało, byłoby to zupełnym przypadkiem w moim życiu". Rozmowa była długa i gęsta, a z jej argumentów pamiętam dzisiaj właściwie tylko jeden. "Nie mogę być w związku, który nigdy nie będzie ważny przed Bogiem". Miała na myśli sakrament, którego nie moglibyśmy przez to zawrzeć w sposób ważny, bo gotowość i zdolność do posiadania dzieci są jego istotnym elementem. Rozstaliśmy się w momencie, kiedy wszystko między nami układało się naprawdę dobrze. Nie podjęliśmy ryzyka sprawdzenia, jak nasz związek mógłby się rozwinąć. Przez jakiś czas pytałem siebie, gdzie popełniłem błąd. Jednocześnie czułem, że mam prawo czuć właśnie tak. Wiedziałem, skąd bierze się moja niechęć, ale długo zajęło mi poukładanie tego w jedną całość. Grzech nieobecności Dlaczego nie chcę mieć dzieci? Bo nie chcę być ojcem nieobecnym, którego sam miałem. O kryzysie męskości wcześniej słyszałem tylko w kontekście złamanych życiorysów ojców, którzy alkoholem, przemocą i emocjonalną obojętnością rekompensowali sobie trudne czasy powojenne, komunizm i lata przemian gospodarczych. Podobno po wojnie "instytucja ojcostwa" osłabła, bo słabi i wybrakowani wrócili mężczyźni do domów, którymi nauczyły się dowodzić kobiety. Nawet w oczach własnych dzieci nie wrócili jako bohaterowie. Czasy się zmieniły, a ojcowie wciąż są niekompletni i trafiają na problemy, których przeskoczyć nie potrafią, na bariery w relacjach z własnymi dziećmi. Ja wychowałem się w świecie za taką barierą. Mój tata nie był alkoholikiem, nie awanturował się, po prostu go nie było. A to taka sama tragedia jak te wymienione wcześniej. Na początku zaznaczał jeszcze swoją obecność w jakiś sposób. Moje starsze rodzeństwo pamięta czasy, gdy zabierał ich na wycieczki. Kiedy ja się urodziłem, pamiętam go już tylko ze sporadycznych relacji. Wyjeżdżał zawodowo w dalekie podróże. Przywoził z nich czasami różne drobiazgi, których nie dało się kupić w naszej okolicy. Próbowałem cieszyć się, gdy był, ale nie było to łatwe. Nie zauważał mnie. Ze szkoły wracałem sam, bo zapomniał mnie odebrać. Witaliśmy się przed domem, majsterkował przy czymś i kwitował to krótkim "już jesteś". Obiady jadał sam, bo zawsze był spóźniony, czasami o kilka godzin. Pojawiał się tylko gdy coś spsociłem. Sam siebie traktował najczęściej jako straszak, a naszą relację w kategoriach środka przymusu. Wymagał, ale nie towarzyszył. A ja oddalałem się od niego. 7-letnie dziecko nie zna pojęcia walki o relację. Nie na mnie powinien spoczywać obowiązek zrozumienia powagi sytuacji i wyciągnięcia wniosków. Chętnie uciekałem wtedy do dziadka, który rozumiał moje zagubienie i potrzebę relacji. Wypełnił sobą cały mój świat, podejmując też z moim ojcem temat naszych trudnych relacji. Miałem 11 lat. Za namową bliskich wziąłem udział w rekolekcjach charyzmatycznych. Przeżyłem wtedy tzw. spoczynek w Duchu Świętym. Tego wieczoru siedziałem w łóżku, czytając Pismo Święte - pierwszy raz w życiu sam z siebie. W domu była atmosfera dziwnego milczenia. Przypadkiem usłyszałem przez drzwi, że małżeństwo moich rodziców może się rozpaść. Doszło do zdrady. Nie fizycznej i to było chyba o wiele trudniejsze dla mojej mamy. Zrozumiałem wtedy, jak zbudowana jest wrażliwość kobiety. Matka zadecydowała, że choć nie wie, co zrobić, to trzeba ratować ten związek, dzięki niej trafili ostatecznie do poradni małżeńskiej. To był dramatyczny okres mojego życia, jeden z gorszych, właśnie wtedy, gdy zaczynałem wchodzić w dojrzewanie. Wszystko zamknąłem w sobie, doświadczając niemego buntu. Mój sprzeciw był mocny, ale nie potrafiłem wykrzyczeć swoich powodów. Ojciec czasem się ze mną spierał, częściej mi ustępował. Gdy rodzicom udało się oddalić widmo rozpadu rodziny, dla niego wszystko wróciło do normy, a ja patrząc mu w oczy, nie widziałem żadnej refleksji. Po drodze stoczyliśmy wiele małych i wielkich bitew. Dziurawe serce W wieku kilkunastu lat zakochałem się. To było pierwsze doświadczenie miłości i tego, że nie jestem wcale tak wybrakowany, że potrafię zbudować z kimś prawdziwą relację. Prosty chłopak z małego miasta odkrył świat swoich emocji, do których nie miał wcześniej dostępu. Relacja z nią uwolniła mnie od myślenia i tkwienia w sytuacjach sprzed lat - budowałem na nowo. Niestety nie mieliśmy dla siebie zbyt wiele czasu. Moja dziewczyna zmarła tragicznie, a ja obwiniałem siebie o jej śmierć. Rodzice nie pozwolili mi nawet uczestniczyć w pogrzebie. Dziś wiedzą, że to był błąd, który na lata zamknął mnie w świecie buntu. Robiłem prawie wszystko, co wcześniej uważałem za złe i nieodpowiednie. Nie dlatego, że chciałem pokazać, jak bardzo rozdarty jestem - nie umiałem znaleźć innego ujścia dla poczucia gniewu i bezsilności. Wtedy także nie mogłem liczyć na mojego ojca, był wobec mnie obojętny. Za każdym razem, gdy słyszałem, że powinienem się wstydzić swojego zachowania, chciałem zapytać go o jego wstyd i czy jest to jedyna kategoria w jakiej pojmuje świat. Do dziś mam problem z kumulowaniem negatywnych emocji. Nie umiem się ich pozbyć i wypowiedzieć. Dopiero gdy byłem na studiach, coś się zmieniło. W samodzielności znalazłem sposób na odcięcie się od demonów przeszłości i pewność siebie w relacjach z nim. To ja zacząłem stawiać warunki i granice, wymagać od niego i od siebie. On w tym czasie zdążył się już zestarzeć. Kolejny raz się ukrył, tym razem za fizyczną słabością. A ja znowu byłem tym złym, który domaga się czegoś ponad siły schorowanego człowieka. Widziałem, jak mama wyręcza go z rzeczy, które jest w stanie robić, i jak on wykorzystuje swoje słabości. I chociaż rzeczywiście stał się spokojniejszy oraz bardziej wyrozumiały, to wciąż zdarzały się momenty, gdy potrafił dyrygować nami, wzbudzając współczucie. Jednak nauczyliśmy się ze sobą rozmawiać, choć rozmowa przyjemnością dla nas nie była i szybko się kończyła z braku zaangażowania lub tematów. Zacząłem na niego patrzeć trochę prawdziwiej, dostrzegając też jego dobre strony bez tych nawarstwień z kilkunastu lat. Padły nawet słowa "przepraszam" i "wybaczam", choć wiem, że pochopnie, bo nie wszystko było wtedy wyjaśnione i przemyślane. Zaczął się nowy etap, inny, nigdy wcześniej niepoznany. I chociaż wciąż zdarzają się momenty, że zastanawiam się, dlaczego mama tak bardzo zabiega i troszczy się o tatę, to potrafię też dostrzec ich prawdziwe zakochanie, gdy siedzą przytuleni na łóżku. A ja zwolniłem jego miejsce w domu, które przed laty zająłem, gdy nie był w stanie być głową rodziny. Postanowiłem budować swoje życie sam, w zupełnie nowej rzeczywistości. Dałem sobie szansę na prawdziwe zapomnienie. Szanuję go mimo wszystko. Dlatego moja opowieść jest anonimowa. Niechętnie, ale widzę, że gdzieś tam się starał - czasem wyłącznie o święty spokój, a czasem też o mnie. On również ma mi wiele do wybaczenia, bo nie byłem dobrym synem. Mam wrażenie, że już nigdy nie zbudujemy relacji bliskiej i czułej, ale kocham go i okazuję to na tyle, ile jestem w stanie. W tym też nie jestem najlepszy. Nie eksperymentuję z życiem Nie chcę być ojcem, nie chcę mieć dzieci, bo jesteśmy do siebie podobni. Boję się być ojcem nieobecnym, a wiem, że mam do tego predyspozycje. Jestem introwertykiem, co nie znaczy, że egoistą. Dla mnie małżeństwo nieposiadające dzieci też jest pełną rodziną. Życie ludzkie jest zbyt cenne, żeby eksperymentować z jego powoływaniem. Pojawienie się dziecka zmieni wszystko? Tak, ale nikt nie powiedział, że na lepsze. Mając świadomość swoich braków, nie chcę zapraszać na świat nowej istoty. Nie chcę skazywać mojego dziecka na swoją nieobecność. Wszyscy myślą, że dojrzewanie musi zaprowadzić mężczyznę do ojcostwa, a może przecież prowadzić też do świadomej rezygnacji z dzieci. I to też jest cenne. Celibat jest pochwalany, bezdzietność hańbiąca, a dla mnie to dwie decyzje wymagające podobnej świadomości i dojrzałości. Przyjmuję to, że nie będę mógł zawrzeć sakramentalnego małżeństwa, choć nie do końca się z tym zgadzam. Myślę o tym już teraz, bo aborcja nie wchodzi w grę. Trudno jest znaleźć partnerkę, która byłaby gotowa zrezygnować z macierzyństwa. Ja nie mogę tego żądać od niej ani ona zmuszać mnie do ojcostwa. Ale wierzę, że poznam kiedyś kobietę, dla której nie będę wybrakowany. Przeznaczony do wyburzenia Słyszałem wiele razy, że mam przez to spaczoną wizję ojcostwa Boga, bo sam miałem ojca odbiegającego od pozytywnych wzorców. Wręcz przeciwnie. Nałożyłem na obraz Boga wszystko, co najlepsze; wszystko, czego nie mogłem odnaleźć we własnym ojcu. Oczekiwania, marzenia i to, w czym chciałem być podobny do niego. Sama świadomość własnych ograniczeń i tego, jaki nie powinien być ojciec, nie wystarczy, żeby robić to lepiej. Z jednej strony są to lęki, nad którymi muszę pracować, ale z drugiej życiowe sytuacje ukształtowały mnie na tyle mocno, że próbując się zmienić, musiałbym zanegować całego siebie. To nie są tylko poprawki wizualne, to więcej niż generalny remont. Musiałbym zburzyć wszystko, jakby urodzić się na nowo i uczyć życia. Pewnych rzeczy nie da się zrobić, bo życie mamy tylko jedno. Tata nie nauczył mnie kochać, godzić się ze stratą, nie pozwolił przeżyć żałoby, choć też nie zabraniał. Po prostu go nie było. A razem z nim tak jakby zabrakło mi języka, którym umiałbym wyrazić to, co najważniejsze w przełomowych momentach mojego życia. Ojciec duch. Nie musisz mi wierzyć. Wiem, że po przeczytaniu tego tekstu możesz mieć w głowie proste rady i oczywiste rozwiązania. Przecież Bóg uzdrawia. Nie wiesz jednak, jak to jest być mną. W przepisie na życie zabrakło mi kilku kluczowych składników. Powinienem szukać zamienników? A może lepiej z tego, co mam, stworzyć własny przepis? Wiem, że Bóg mnie chce nawet takiego. . 5 165 116 8 76 14 774 494

nie chcę mieć więcej dzieci